mgr Urszula Konarska

Blaski i cienie rodzeństwa

Idą dzieci polną drogą, siostrzyczka i brat/ i nadziwić się nie mogą, jaki piękny świat. Każdy z nas pamięta takie sentymentalne wierszyki i rozczulające opowieści, których bohaterami jest rodzeństwo.

Wpisuje się w nie chociażby baśń Chrystiana Andersena o dzikich łabędziach, gdzie siostra szyje z pokrzyw koszule dla braci, by zdjąć z nich zły czar. Robi to z ochotą i żarem w sercu, choć na poranionych dłoniach pojawiają się bolesne bąble. Bo nikt dla nas nie zrobi tyle, co kochające rodzeństwo. Jest ono według psychologów najlepszym posagiem na życie, jaki możemy otrzymać od rodziców.

Znamy też inne przekazy, które ten sielski obraz braterstwa burzą, np. historię Kaina, który z zazdrości zabił Abla, gdyż ofiara brata była milsza Bogu. Albo też biblijną opowieść o Józefie i jego braciach, którzy są zazdrośni o to, że ojciec kocha go bardziej od nich wszystkich. Kiedy sprawił mu piękną szatę z długimi rękawami zapałali do niego jeszcze większą nienawiścią. Chcieli go zabić. Nie zrobili jednak tego – wrzucili go tylko skrępowanego do studni bez wody. Potem sprzedali Józefa za 20 sztuk srebra kupcom jadącym do Egiptu. I choć na końcu dochodzi do spotkania z braćmi i ojcem, wybaczenie oraz sprowadzenie całej rodziny do Egiptu, historia ta wyraźnie pokazuje, że stosunki z rodzeństwem nie są łatwe.

Podobne przekazy płyną też z literatury pięknej, jak np. „Balladyna” J. Słowackiego. Tu znowu zawiść, chęć zdobycia mężczyzny, bogactw i władzy pcha Balladynę do zamordowania siostry-rywalki. Wszystkie te gawędy, klechdy, opowieści pokazują siłę uczuć: miłości, poświęcenia, niechęci, nienawiści, która kipi w rodzinnym tyglu. Bo skrajne emocje budzą w nas przede wszystkim osoby najbliższe. I to nie zmienia się od wieków. Z pojęciem rodzeństwo – nierozerwalnie związane są miłość, nienawiść, zrozumienie, współzawodnictwo, złość, radość, smutek, sympatia, troska, lojalność. Związki między braćmi i siostrami, choć silne oraz bliskie, bywają pełne konfliktów, bo rodzeństwo to wielość potrzeb, poglądów, charakterów, skomasowana najczęściej na małej powierzchni naszych mieszkań. Jednak mimo wojen, które muszą tam wybuchać, związek z bratem czy siostrą stwarza niepowtarzalną sytuację życiową. Od najwcześniejszego dzieciństwa uczy nas dogadywania się z kimś, kogo nie możemy wyrzucić z naszego życia. Dlatego ci, którzy mieli rodzeństwo, w trudnych życiowych sytuacjach, potknięciach czy zakrętach radzą sobie lepiej. Po prostu, nauczyli się już tego w dzieciństwie.

Rówieśnicze lustro

 

Według Jeana Piageta, szwajcarskiego psychologa zajmującego się rozwojem dziecka, malcy widzą świat inaczej niż osoby dorosłe. Posiadanie brata lub siostry oznacza więc, że mamy kogoś, kto postrzega rzeczywistość z naszej perspektywy. Możemy z nim porozmawiać o problemach na naszym poziomie rozwoju. Dzięki rodzeństwu nie jesteśmy skazani wyłącznie na dorosłych. Relacja z nim to najdłuższy związek, jakiego doświadczamy w życiu. Jeśli więź jest silna i pozytywna w dzieciństwie, przetrwa do końca życia. W trudnych sytuacjach zawsze możemy liczyć na brata lub siostrę, np. gdy zakładamy rodzinę lub źle się w niej dzieje, kiedy zmieniamy albo tracimy pracę, opiekujemy się starymi rodzicami lub sami podupadamy na zdrowiu. Oczywiście, relacje z rodzeństwem mogą być w życiu dorosłym różne. Niektóre cechuje ogromna bliskość, wzajemne zrozumienie, poczucie lojalności. Inne pełne są konfliktów, choć łączy je silna i bliska więź. Jeszcze inne nacechowane są nieustanną rywalizacją, brat i siostra lub bracia i siostry cały czas konkurują ze sobą. Może bierze się to stąd, że w dzieciństwie rodzeństwo jest nieustannie porównywane. Nie da się tego uniknąć. Dzięki porównywaniu z innymi rozwija się przecież nasze „ja”. Jeśli dziecko przebywa wyłącznie w otoczeniu dorosłych, to siłą rzeczy porównuje się z nieporównywalnymi. Gdy konfrontujemy się z bratem lub siostrą, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jedni są lepsi w tym, drudzy w czymś innym. Jest to naturalne, twórcze i dopingujące, np. do nauki. Problem zaczyna się wtedy, gdy rodzice wychowują dzieci poprzez rywalizację. Mówią ciągle: „w twoim wieku Zosia już pięknie czytała, Piotruś potrafił obsługiwać komputer, a Krzysio wspaniale rysował”. To działa zniechęcająco. Bywa, że dziecko w pewnym momencie buntuje się: „nie mogę być najlepszy, to będę najgorszy”. Przy ciągłych porównaniach, które mogą być instrumentem motywacyjnym, rodzi się też zazdrość, że brat lub siostra są faworyzowani.

Poczucie, że maluchy są wyróżniane, mają często dzieci starsze. Może dlatego, że to właśnie ich się prosi: „ustąp, on jest młodszy”, „daj mu to, on jest słabszy”. Co nie do końca jest prawdą. Bo przecież tego małego wysyła się często do rodziców, aby różne rzeczy załatwiał, gdyż jemu nie odmówią. Najtrudniejszą sytuację ma średnie dziecko. Nie jest ani tym pierwszym, oczekiwanym, wymarzonym, ani ostatnim – oczkiem w głowie. Badania pokazują jednak, że to ono w życiu dorosłym ma największą zdolność do porozumiewania się i nawiązywania kontaktów. Od małego wciąż musiało sobie coś wynegocjować.

Pierwszy, w środku i ostatni

 

Amerykański psychoanalityk Murray Bowen, twórca terapii rodzin, twierdził, że nic nie jest tak ważne, jak pozycja w rodzeństwie związana z kolejnością narodzin. To ona wpływa na nasze przekonania, zachowania, odpowiada za wady. Zdaniem psychologów, im bardziej w naszych związkach małżeńskich odtwarzamy tę różnicę ze swojego rodzinnego domu, tym mniej konfliktów w nowym. Idealnym partnerem np. dla młodszej siostry jest starszy brat sióstr. On po prostu wie, jak postępować z kobietami i troszczyć się o nie. Ona zaś przyzwyczajona jest do tego od dziecka, że brat się nią opiekuje. On był zawsze dla niej wzorem do naśladowania. Teraz też pragnie mężczyzny, którego mogłaby podziwiać, a nawet uzależnić się od niego, jak kiedyś od starszego brata. Na ogół trudnym partnerem dla kobiety jest najstarszy brat braci. Już od czasów biblijnych w pierworodnych synach pokładano największe nadzieje. To oni byli spadkobiercami cesarskich oraz królewskich koron, a we współczesnym świecie – majątków rodowych czy firm. Tak się składa, że prawie wszyscy amerykańscy prezydenci i astronauci byli najstarszymi synami. Nauczyli się wcześnie odpowiedzialności, bo to im rodzice powtarzali: „jesteś najstarszy, opiekuj się młodszymi”. Dla młodszego rodzeństwa byli niedościgłymi wzorami do naśladowania i równocześnie wychowawcami. Kiedy maluchy chciały zrobić coś nie po ich myśli, sadzali je na kolana, głaskali po głowie, czasami szturchali i… stawiali na swoim. Już jako małolaty uznali, że kochać, to znaczy wychowywać. Uważali też, że ta postawa wychowawcy i opiekuna zapewnia im miłość. Dlatego gdy spotkają kobietę trudno im zejść z piedestału. Tym bardziej, że niewiele o paniach wiedzą, bo w ich świecie dominowali mężczyźni. Jednocześnie, podświadomie pragną żony, dziewczyny, przyjaciółki, która będzie się troszczyła tylko o nich. Tak jak kiedyś robiła to mama, zanim nie pojawiło się rodzeństwo – rywale do jej serca, myśli i czasu. Bo wielu najstarszych braci nosi w sobie od dzieciństwa głód bycia „zaopiekowanym”, gdyż to właśnie oni przez pierwsze lata doświadczyli wyłączności rodzicielskiej troski, a potem ją stracili.

Najstarsza siostra też powiela w życiu dorosłym relacje z dzieciństwa. Nieświadomie traktuje wszystkich mężczyzn jak dzieci i stara się im matkować. Zazwyczaj wybiera tych, którzy potrzebują opieki. Z radością prowadzi im dom oraz wyznacza cele. Pomaga, radzi, umawia na wizyty u dentysty, wybiera koszule i krawaty, nosi do pralni garnitury, ustawia meble w pokoju, spłaca kredyt mieszkaniowy oraz przypomina, że mają złożyć ojcu życzenia imieninowe. Przejmuje każdą inicjatywę i jest pewna, że ma zawsze rację. Nie dociera do niej, że nie wszyscy mężczyźni są młodszymi braćmi. Jej nadmierna troska zwiększa nieporadność nieporadnych, a dla innych staje się uciążliwa. Ona sama, chociaż jest wyrozumiała i tolerancyjna, przestaje być podniecająca. Za bardzo przypomina mężczyźnie matkę (lub starszą siostrę), aby kochał ją jako kobietę. Jeśli spotka mężczyznę podobnego, który był najstarszym bratem i jest echem uczuć z rodzinnego domu, czeka ich walka o władzę w nowym stadle, gdyż on też chce mieć monopol na inicjatywę. Najczęściej, zdaniem psychologów, takie związki godzą dopiero dzieci. Oboje małżonkowie przyzwyczajeni są bowiem do opiekowania się młodszymi i chętnie skoncentrują się na dzieciach.

Jacy są jedynacy?

We współczesnym świecie wzrasta liczba jedynaków, których doświadczenia z dzieciństwa są zupełnie inne niż tych z rodzin wielorodzinnych. Co tracą? Przede wszystkim są poddawani silniejszemu oddziaływaniu rodziców, ponieważ przebywają głównie z dorosłymi. Wielu jedynaków ma w związku z tym poczucie, że nigdy nie byli dziećmi, tylko od razu dorosłymi. Nadmiernie dojrzali mogą szybko stać się egocentrykami, gdyż wcześnie nabierają przekonania o swej wyjątkowości. Widzą oczy mamy i taty wpatrzone tylko w nich, a nie mają rówieśniczego lustra, które powiedziałoby im prawdę. Z drugiej strony często są przytłoczeni nadmierną troską rodziców, którzy wszystkie myśli, marzenia i wyobrażenia wkładają w jedno dziecko. Żyją więc pod presją powinności, starają się nie zawieść, co stanowi dla nich ogromne obciążenie emocjonalne. Są poważni, osiągają dobre wyniki w nauce. Jednak w sięganiu po najwyższe laury brak im treningu przy pokonywaniu trudności. Nie umieją też za bardzo rywalizować, bo nie ćwiczyli rówieśniczych przepychanek z bratem czy siostrą. Potrafią świetnie nawiązać kontakt z nauczycielem (jeszcze jednym dorosłym), ale gorzej idzie im z kolegami ze szkolnej ławy. Choć tęsknią za przebywaniem we wspólnocie, są bardzo samotni. Może ich problemy trafnie ujął znany poeta, Adam Zagajewski, który napisał: samotność jest miejscem, z którego patrzymy na świat.

Jedynacy potrafią być dobrymi przyjaciółmi i małżonkami, choć ich związki są bardziej zaborcze, nastawione na wyłączność. Bywają też niedojrzali emocjonalnie i bardziej naiwni niż ich rówieśnicy, którzy wychowali się w domu pełnym forteli rodzeństwa. Nie zaprawieni w braterskich utarczkach, gorzej też radzą sobie ze stresem.

Zgoda w rodzinie

Psychiatra George Vaillant z Harvardu doszedł do wniosku, że w tzw. wieku produkcyjnym dobre samopoczucie ma ścisły związek z udaną pracą i małżeństwem. Na emeryturze ważniejsze stają się związki z rodzeństwem, znającym nas od urodzenia. Wiedzą, o czym mówimy, gdy wspominamy wigilię u cioci Heli czy wakacje w leśniczówce. Bo im jesteśmy starsi, tym coraz częściej wracamy wspomnieniami do dzieciństwa. Przypominamy sobie zdarzenia i rozumiemy je inaczej, gdyż sami jesteśmy w innej sytuacji. Dobrze więc, gdy mamy się z kim podzielić tymi wspomnieniami. Aby więc zapewnić sobie pogodną jesień życia, warto zainwestować w dobre relacje z rodzeństwem. Świadomość, że przyczyna niesnasek często była konsekwencją samej kolejności urodzin, a nie złego charakteru rodzeństwa po-może nam naprawić złe relacje. Zadawnione urazy typu: „mama zawsze bardziej ciebie kochała” – też są subiektywne. Z badań przeprowadzonych wśród dorosłych sióstr na Uniwersytecie Harvarda wynika, że wszystkie miały poczucie, iż ta druga była faworyzowana przez rodziców. Skąd to przekonanie? Jako dzieci rywalizujemy o uwagę i czas rodziców, nie rozumiejąc, że można kochać tak samo więcej niż jedną osobę.

autor: Danuta Brylska

Przeczytaj inne porady z tej kategorii

W oczekiwaniu na wyrok

Czerw 25, 2014 Inne

Ten proces wstrząsnął opinią publiczną. Po żmudnym i długotrwałym śledztwie zebrano niepodważalny materiał dowodowy, który wydobył na światło dzienne makabryczną prawdę. Po przedstawieniu mrożących krew ...

czytaj więcej

Afrodyzjaki

Czerw 25, 2014 Inne

Już wieki temu, kiedy człowiek odczuł, że seks może sprawiać niebywałą przyjemność zaczął poszukiwać metod i środków, które pozwoliłyby mu intensywniej i dłużej przeżywać piękno ...

czytaj więcej
POKAŻ